Komu zabili tego Ferdynanda, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [6/6]

maxresdefault
Austro-Węgry jako Pierrot Europy – jedna z wielu modnych w owym czasie parodystycznych map owego obszaru

Zaprawa murarska cesarstwa

Opowiadają, że kiedy wybuchła wojna, austriacki minister wojny Krobotin [sic – chodzi o Aleksandra von Krobatina] przyszedł do nieboszczyka (niech mu Bóg da wieczną chwałę) cesarza Franciszka Józefa I, przyniósł mu mapę Serbii, skrzynkę szpilek z chorągiewkami i powiedział:
– Wasza Wysokość, mamy wojnę z Serbią i dlatego niech Wasza Wysokość raczy za czternaście dni tę szpilkę z chorągiewką wbić w Belgrad.
Upłynęło czternaście dni i minister Krobotin pojawił się znowu:
– Wasza Wysokość, jestem zmuszony oznajmić, że mamy wojnę z Rosją, Francją i Belgią.
– Proszę mi powiedzieć, drogi ministrze – odezwał się bardzo przejęty Franciszek Józef I – gdzie mam teraz tę szpilkę wbić?
(Zwracam uwagę, że za tę anegdotę ludzie u nas dostawali aż pięć lat).
Jaroslav Hašek, Kropelki [przeł. Anna Dorota Kamińska], 1918

Jak już wspomniano na samym wstępie tej serii, Austro-Węgry obok wspólnej armii lądowej oraz marynarki (Gemeinsame Armee; k. u. k. Kriegsmarine), a także wywiadu wojskowego, łączności oraz artylerii posiadały też dwa dodatkowe rodzaje sił zbrojnych, tzw. obrony krajowe – Honvéd i Landwehrę. Ta pierwsza nazwa miała oczywiście wymiar propagandowy – oznacza po węgiersku dosłownie obrońców ojczyzny; w dawnych wiekach nosiło ją pospolite ruszenie, a za Wiosny Ludów siły antyhabsburskie. Mimo owych patriotycznych konotacji, w czasach po Ugodzie wojsko to nie miało już nic wspólnego z dawnymi powstańcami. Nie używało węgierskich mundurów ani węgierskiego sztandaru, na ogół nie posługiwało się też językiem węgierskim. Sprawa rozdziału wojsk lub ich części była kością niezgody przez cały okres istnienia Austro-Węgier i nawet wybuch I wojny światowej nie przyniósł jej rozwiązania.

Janos Hikli Discharge Document
Dokument zwalniający węgierskiego żołnierza po kilkunastoletniej służbie, lata 80. XIX wieku. Na ozdobnych marginesach możemy sobie obejrzeć propagandowe obrazki z życia Honvédu

Armia była więc jednym z ostatnich bastionów germanizacji, co w omawianym tu okresie było podyktowane już nie tyle chęcią ciemiężenia poborowych, co praktyką dowodzenia i koniecznością wydawania jednolitych rozkazów przy współdziałaniu operacyjnym z pozostałymi formacjami. Nie była to zresztą czysta niemczyzna, a charakterystyczny żargon zwany Armeedeutsch czy też Regimentssprache szacuje się, że przeciętny austro-węgierski żołnierz opanowywał tylko około 80 obcojęzycznych zwrotów. Za to zapadały mu one w pamięć tak skutecznie, że później niejednokrotnie popisywał się nimi przed rodziną i sąsiadami, często używając form zniekształconych (przykłady z Czech i Galicji: ausbildunek – wyszkolenie, habach – baczność, komherajn – przyjść, abtreten – odmaszerować, oberlajtnant – porucznik, gemajn – szeregowiec, ajaniger – jednoroczny ochotnik, geld – żołd, śtemy – gwiazdki na epoletach, sztraf(a) – kara, egzecyrka – ćwiczenia, egzercyplac, szmelc – od wiedeńskiego placu ćwiczeń o tej właśnie nazwie).

W praktyce w Honvédzie wystarczała bierna znajomość niemieckiego, a próby wymagania czynnej od oficerów rezerwy były przez Budapeszt odbierane jako dyskryminacja; po 1908 i aneksji Bośni złagodzono i ten wymóg. Mobilizację ogłaszano w językach narodowych, tak samo jak obwieszczenia i prasę kierowaną do żołnierzy; oficerowie znali zazwyczaj do trzech języków użytkowych (jak nietrudno się domyślić, głównie przekleństwa i słownictwo potoczne swoich podkomendnych). W pewnym pułku zdominowanym przez reemigrantów czeskich z USA poświadczono porozumiewanie się z niemieckim dowódcą po angielsku (!).

Podwójną armią, choć de facto zarządzały nią dwa odrębne ministerstwa, oficjalnie dowodził ten sam człowiek – tak, tak, brodaty pan z Schönbrunn, zafiksowany na punkcie zabawy żywymi żołnierzykami bardziej niż jakikolwiek krwiożerczy pruski generał wyjęty z najbardziej groteskowego stereotypu. Wojsko uznawał za swoje powołanie życiowe, a porównując państwo do gmachu, widział w nim zaprawę murarską całej c. k. monarchii. Był to weteran aż sześciu konfliktów, z których tylko dwaz maleńką Danią i zacofanymi Bałkanami – zakończyły się jakim-takim sukcesem, acz tylko po to, by z każdego z nich wyniknął jakiś inny, o wiele bardziej niszczycielski dla Austrii. 

Czytaj dalej Komu zabili tego Ferdynanda, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [6/6]

Zmęczony życiem czarny orzeł, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [5/6]

Gdy Austria nosiła pruskie chomąto

AKG1413
Trójprzymierze, choć zawarte w Wiedniu, stanowiło dzieło Bismarcka, on sam postrzegany był zaś w tym układzie jako jedyna faktyczna siła polityczna, sterująca cyrkowymi zwierzętami – oboma cesarzami oraz zapatrzonym w Berlin włoskim premierem Crispim. Italia zbliżyła się do Prus jeszcze przed Austro-Węgrami, tuż po sporze z Francją o Niceę (1860). Czwartym, choć nieformalnym filarem sojuszu zostanie w kilka lat później Rumunia, obawiająca się ataków Rosji

Pod koniec lat 70. XIX wieku do politycznej gry powrócili odsunięci od dawna konserwatyści, wygrywając z miażdżącą przewagą wybory w Przedlitawii. Cesarz i król ponownie objął część realnej władzy, sprowadzając oba parlamenty – a zwłaszcza Reichsrat – do roli organów doradczych. W historii państwa Habsburgów nastąpiła kolejna zadziwiająca na swój sposób era; za jej symbol możemy uznać cislitawskiego premiera Taaffego i jego fortwursteln, co tłumaczy się na polski niezbyt ściśle jako politykę lawirowania czy dojutrkowania, choć dosłownie termin ten oznacza raczej – i dużo bardziej obrazowo – babranie, gmatwanie lub plątanie.

Określenie to ukuła opozycyjna prasa, ale z czasem sam Taaffe zaczął się nim posługiwać, poczytując je sobie nie za ujmę, lecz zgrabną metaforę dla swych posunięć. Fortwursteln miało być bowiem w jego retoryce nie tyle prowadzeniem chaotycznych działań bez idei przewodniej i prostym utrzymywaniem się na synekurze (które mu nie bez racji zarzucano), co reagowaniem na bieżąco i utrzymywaniem państwowej machiny w nieustannym ruchu. Choć było to wyśmiewane już wtedy (i jest dekonstruowane teraz), pozostawało zgodne z dogmatami ówczesnej Realpolitik – sam Bismarck, uchodzący za mistrza dyplomatycznych szachów, uznawał przewidywanie dalekiej politycznej przyszłości za żenujące fantazje. Taaffe mówił o swoim rządzie, iż ten jest ponadpartyjny, ale uczynił zeń w rzeczywistości instrument służący interesom cesarza, a nie jakiejkolwiek partii czy tym bardziej wyborców. Był to zarazem ostatni przed I wojną światową stabilny gabinet Cislitawii – następne będą się zmieniały co kilka lat, a w XX wieku nawet co parę miesięcy.

1529_D
Eduard Taaffe

Franciszek Józef musiał się niewątpliwie czuć dobrze w towarzystwie hrabiego Edwarda – nowy prezes rady ministrów był jego przyjacielem z dzieciństwa; nie tylko odpowiadał jego pracoholicznemu usposobieniu i skłonności do przeciążania się niezbyt istotnymi drobiazgami, lecz również anachronicznie roił o wszystkim, co było bliskie cesarskiemu sercu i co wydawało się już dawno zaprzepaszczone: mocarstwowej pozycji kraju, protekcjonizmie w gospodarce, przywróceniu należnego miejsca religii i sojuszu z Prusami. Ostrożne zbliżenie z nimi nastąpiło jeszcze za czasów, gdy Andrássy był ministrem spraw zagranicznych; wizytę Bismarcka w 1879 nazwano wielkim fajerwerkiem kończącym hegemonię partii liberalnej (i w rzeczy samej, z gospodarczego punktu widzenia Trójprzymierze było konsekwencją ulokowania nad Dunajem niemieckiego kapitału, co miało miejsce właśnie za jej rządów). Niewątpliwym atutem Taaffego musiało też być to, że był już kiedyś epizodycznie premierem Austrii (pod koniec lat 60. XIX wieku) i wiedział, jak współpracować ze swoim władcą.

Czytaj dalej Zmęczony życiem czarny orzeł, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [5/6]

Między podwórzem a salą lustrzaną, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [3/6]

ProchazkaNaMoste
Procházka na mostě. W 1901 Franciszek Józef otworzył w Pradze most swego imienia, a zdjęcia z tej uroczystości miano wydrukować w czasopiśmie Světozor z takim właśnie podpisem. Jak mówi anegdota, złośliwi Czesi mieli odtąd zacząć nazywać cesarza Starym Przechadzką. W rzeczywistości jednak oryginalny podpis tej ilustracji prasowej brzmiał Promenáda na novém pražském mostě, a słynne słowo mogło się w tym kontekście pojawić już o kilka lat wcześniej za sprawą podobnego okolicznościowego nagłówka: Procházka na výstavě

Policzmy rysy

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, w jakiej części monarchii żyło się lepiej niż w pozostałych. Zależy komu, zależy gdzie, zależy, co to znaczy lepiej. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że kraje przedlitawskie – pomimo silniejszego uzależnienia od Niemców – były od Węgier bogatsze, stabilniejsze, z lepszym zapleczem kulturalno-naukowym i nieco bardziej egalitarne czy też świadome klasowo (choć arystokracja wszędzie w Austro-Węgrzech grała pierwsze skrzypce), stopniowo demokratyzowały się też (oczywiście w dziewiętnastowiecznym tego słowa rozumieniu) i stawały coraz bardziej liberalne obyczajowo, nie wspominając o niewielkim nacisku na germanizację zwykłej ludności (mimo że w oczywisty sposób dobra znajomość języka była warunkiem jakiegokolwiek awansu). Dochód na głowę był znacznie wyższy w Dolnej Austrii niż w Chorwacji; siła nabywcza mieszkańca Brna przekraczała tę, którą mieli mieszczanie Koszyc i Braszowa.

To, którą część dualnego państwa uznawano za lepszy kierunek w poszukiwaniu chleba, odzwierciedlają też zresztą migracje wewnętrzne – po Ugodzie aż 300 000 Węgrów przesiedliło się do Przedlitawii (w tej liczbie byli też potomkowie starych, przedhabsburskich kolonistów niemieckich, którzy praktycznie co do jednego porzucili zachodnią Translitawię na rzecz Wiednia lub Grazu; duże skupiska tej mniejszości pozostały tylko w Siedmiogrodzie), w odwrotną stronę ściągnięto zaś zaledwie nieco ponad 40 000 kolonistów. Swoją szansę na Węgrzech dostrzegli za to Rumuni – tych przywędrowało ponad 100 000 (mimo że od końca lat 70. XIX wieku mieli już własne niepodległe państwo – tak samo jak przesiedlający się do Dalmacji Serbowie – a w Austro-Węgrzech miażdżącą większość z nich czekał los chłopstwa z nikłym wpływem na politykę).

Czytaj dalej Między podwórzem a salą lustrzaną, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [3/6]

Pierwszy sługa cesarstwa i jego pomagierzy, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [2/6]

Franz Joseph I. Thronbesteigung - Franz Joseph I's Accession / Engraving -
Franciszek Józef obejmuje władzę po abdykującym cesarzu Ferdynandzie. Ołomuniec, 2 grudnia 1848

Nie, nie będziesz miał młodości

Jak już pokrótce wspomnieliśmy, początki panowania Franciszka Józefa nierozerwalnie wiążą się z odejściem Metternicha, acz wielki cień tego kanclerza – rządzącego Austrią nieprzerwanie od czterdziestu lat – będzie się za nim ciągnął jeszcze przez długi czas. Pierwszymi doradcami politycznymi zaledwie osiemnastoletniego cesarza byli matka, ambitna arcyksiężna Zofia (zwana wymownie jedynym mężczyzną na dworze) oraz wszechwładny premier Felix zu Schwarzenberg, który – w myśl ówczesnej praktyki – był równocześnie ministrem spraw zagranicznych. W kilka lat później zmarł, a cesarz, korzystając ze świeżo nabranej samodzielności, nie powołał nikogo na jego miejsce. Rządził za to sam, absolutnie (ku zaskoczeniu wszystkich, którzy spodziewali się po młodzieńcu raczej pewnego romantyzmu i zrozumienia dla wolnościowych idei rewolucji, która wyniosła go na tron, nie zaś pragmatycznego trzymania swoich poddanych za pyski), jednak w oparciu o pozostałych ministrów – zwolenników biurokratyzacji i policyjnego terroru.

Sophie,_Przn_von_Bayern-Zweyb.-Birkenfeld
Matka cesarska arcyksiężna Zofia, lata 60. XIX w.

Popkultura chętnie o tym wszystkim zapomniała, ignorując również dynastyczny wymiar decyzji o wyniesieniu jednego z najmłodszych Habsburgów na tron (ambitnej rodzinie chodziło właśnie o to, by nowy cesarz nie miał zobowiązań względem nikogo, a zatem i związanych rąk przy sprzątaniu Wiosny Ludów) przytaczając za to do znudzenia jego wypowiedziane wówczas tęskne słowa. Era Bacha, jak ponuro zapisała się w podręcznikach historii, wzięła swą nazwę od nazwiska ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, gorliwego germanizatora Węgrów, Rumunów i narodów słowiańskich, które poddawał nasilonej inwigilacji – nieco paradoksalnie, gdyż za młodu był to liberał. W 1852 powołano Najwyższy Urząd Policyjny, a dwa lata później zlikwidowano wszelką autonomię językową prowincji wobec niemieckiego. Niektóre nacje grały do jednej bramki z zaborcą – gdy weźmiemy do ręki późniejsze teksty polskie (oczywiście propagandowe i powstające w konkretnym czasie, w konkretnym celu!), spotkamy się z bardzo surową oceną tego postępowania, przy równoczesnej idealizacji (rzekomo ideologicznie najczystszych) Polaków. Pokutuje ona zresztą wśród historyków do dzisiaj.

Księstwo Cieszyńskie, część Ślązka Górnego, kraj zupełnie polski [sic!], postanowiono z całą świadomością przerobić na prowincyę niemiecką. Zaginęła między politykami austryackimi nawet tradycya o tem, że księstwo to należy do państwa austryackiego właściwie tylko, jako cząstka Korony Czeskiej. Czesi byli zresztą zupełnie zgermanizowani i to do tego stopnia, że oni właśnie dostarczali rządowi największych germanizatorów. W Galicyi np. cieszono się, jeżeli rząd przysłał na urząd jakiego rodowitego Niemca; mówiono, że to wielka ulga i o wiele lepiej, niż zniemczały Czech.*) Otóż Cieszyńskie wzięte było we dwa ognie germanizacyi: przez rząd i przez Czechów. […]
Sąsiadujące z Cieszyńskiem księstwo Opawskie, ziemia czeska, germanizowało się podwójnie, bo dobrowolnie. Czesi tamtejsi przenosząc się często do Cieszyńskiego, nieśli też z sobą niemczyznę. […] [Tamtejsi książęta] pomagali dzielnie do germanizacyi, której ludność czeska chętnie [sic!] zresztą ulegała aż do połowy tego wieku.
O ludzie polskim na Ślązku austryackiem nikt nie pomyślał. Uważano go za bydło robocze; kto z pośród ludu chciał się wznieść wyżej, musiał zostać Niemcem, bo tylko Niemcy mieli w Austryi znaczenie. […] Jedynie duchowieństwo podtrzymywało tu choć trochę ducha narodowego, chociażby przez to, że z Kościoła nie można było wyrugować polskiego języka, bo po niemiecku nie rozumieliby kazania. I pastorowie protestanccy musieli z tego samego powodu uwzględniać język polski. Ludowi polskiemu w Cieszyńskiem na dobre tedy wyszło, że się po niemiecku nie uczył; inaczej byliby mu może zaczęli nasyłać niemieckich księży.
Czasy Metternichowskie, to najgorsze czasy dla Polaków w Austryi. Metternich bowiem widząc, że Polacy z całej swej tradycyi dziejowej, z usposobienia i natury swej, nie będą nigdy przyjaciołmi despotycznej formy rządu, upatrywał (i słusznie) w Polakach największych wrogów swego systemu. Metternich tak zaś zajadłym był w swem zaślepieniu do despotyzmu, że uważał za rewolucyonistę każdego, ktoby tylko wspomniał o konstytucyi lub o sejmie. […] Dla niego Polak, a rewolucyonista, znaczyło to samo; nienawidził Polaków za ich żarliwą miłość wolności.
*Choć naród czeski odrodził się potem i zmienił bardzo na lepsze, długo jeszcze w Galicyi uważano Czechów i Niemców za zupełnie to samo, nazywając i tych i tamtych jednako „Szwabami”. [przypis autora]
Koneczny F., Dzieje Ślązka ozdobione licznymi obrazkami, Bytom 1897

Na Węgrzech panowała w tym czasie posłuszna cesarzowi dyktatura wojskowa – słynny w literaturze terror Haynaua (zwanego hieną z Brescii), potem zaś arcyksięcia Albrechta cieszyńskiego z bocznej linii Habsburgów, podkreślony rozmontowaniem dawnej integralności królestwa (uniezależniono Chorwację i Siedmiogród, utworzono serbską Wojwodinę – po 1867 Węgry będą skrzętnie przyłączać te prowincje z powrotem). Wydzielono nawet ponownie pas ziemi, którego sama już nazwa musiała być odczytywana przez Węgrów jako upokorzenie: chorwacką Vojną Krajinę, Pogranicze Wojskowe, zdemilitaryzowane dopiero po Ugodzie, a zlikwidowane ostatecznie w 1881.

Czytaj dalej Pierwszy sługa cesarstwa i jego pomagierzy, czyli dlaczego Polacy, Węgrzy i Czesi pamiętają Franciszka Józefa zupełnie inaczej [2/6]