O pułapkach propagandy wizualnej słów kilka

Trwają właśnie ożywione dyskusje w sprawie odzieży patriotycznej w szkołach. Nauczyciele zabraniają, gimnazjaliści się buntują, jedni podnoszą głos, że w naszym polskojęzycznym kondominacie pod wiadomym zarządem powierniczym odmawia się dzieciom manifestowania swojego patriotyzmu, drudzy zacierają zaś ręce, że „polskich Ubermenschów” znowu pognębiono. Producenci koszulek i breloków tłumaczą się prowadzeniem za pośrednictwem swoich produktów edukacji historycznej. Niektórzy temu tłumaczeniu przyklaskują, inni mocno powątpiewają, zaś wkurzeni tym wszystkim uczniowie wyładowują swoją frustrację w grach internetowych, zakładając dziesiątki klanów o koszmarnie pretensjonalnych nazwach (od względnie prostych 1944-Pamiętamy po arcydzieła w rodzaju I Batalionu Husarii Pancernej im. Żołnierzy Wyklętych).
Czy poczułam się sprowokowana? A czy śpiewano, że partija Lienina to siła narodnaja?
Skupimy się  tutaj na propagandzie wizualnej – jest wdzięczniejsza, ciekawsza i zdecydowanie częściej spotykana od literatury propagandowej. Będzie dużo obrazków ze szczyptą mało profesjonalnej analizy bez sztywnej chronologii czy ram terytorialnych i bez streszczania Wam historii tego wynalazku. Nie stanowi to wcale o istocie sprawy, a ja nie mam nawet ochoty tego robić, woląc – ze względów, które szybko staną się w toku mojego wywodu dla Was jasne – operować na uogólnieniach.
Zaczniemy sobie od przykładów oczywistych i chyba bezpiecznych…
Bohaterski Ramzes II pod Kadesz – jeden z najstarszych zabytków propagandy w dziejach. Historycy nie wiedzą prawie nic pewnego o tej bitwie, poza tym oczywiście że miała miejsce, a faraon uznał za stosowne pochwalić się nią jako swoim zwycięstwem

Większość z nas kojarzy propagandę z kłamstwem. Nie jest to mniemanie bezpodstawne, ale stawianie między tymi zjawiskami znaku równości nie jest wcale uzasadnione.

Po pierwsze, propaganda tworzona tu i teraz jest zazwyczaj obiektywnie nieocenialna – możemy mieć na jej temat jedynie jakąś opinię (uwarunkowaną tym, kim jesteśmy i jakie zajmujemy stanowisko wobec wytwórcy propagandy), która będzie przez przyszłych historyków uznana za słuszną albo nie (nie bez powodu powtarza się tak często, że to zwycięzcy piszą historię – a na pewno wpływają na jej odbiór).

Po drugie, nic nie daje nam pewności, że i oni nie popełnią błędów i skrótów myślowych – takich będziemy mieć historyków, jakich sobie wychowamy, a polityka historyczna z niczym niestety nie chodzi w tak zgodnej parze, jak z edukacją szkolną. Na nieszczęście dociekanie prawdy historycznej nie ma wiele wspólnego z tym, czym jest tak chętnie zastępowane – tasowaniem co parę dekad kart z postaciami i przerzucaniem tych ludzi, którzy dotąd byli lansowani na bohaterów, na kupkę zdrajców i wrogów (i to wszystko jedynie po to, by przy kolejnym rozdaniu zrobić to samo na odwrót). Nie pomaga sama specyfika historii jako nauki silącej się na trzeźwe osądy i ocenę sytuacji z jak największej liczby punktów widzenia, ale skazanej na rekonstruowanie faktów z ograniczonej liczby przesłanek i w związku z tym zachowawczej w ferowaniu „obiektywnych” i „pewnych” wyroków.

A to przecież nie pociąga. Laik chce czarno na białym: co jest prawdą, a co bajką. Kiedy po raz dziesiąty dowiaduje się, jaka była możliwa data chrztu Polski, kto tam w niej wtedy mieszkał i w co wcześniej wierzono, odrzuca opinie fachowców i zaczyna szkalować środowiska naukowe jako bandę niekompetentnych durniów, w dodatku błądzących po omacku. Przecież wszystkie ich wątpliwości, co do daty dziennej i koloru sukni, rozwiewają Kadłubek z Prokoszem, Persowie i Księga Welesa. Sam czytał. A kronikom można przecież zaufać, skoro sami historycy to robią, prawda?

Po trzecie wreszcie, propaganda to raczej urabianie prawdy tak, by mieściła się w pożądanej formie, aniżeli jej całkowite zaprzeczanie. Wpychamy sobie prawdę do gara, obcinamy wszystko co wystaje, a tam gdzie czegoś zabrakło, podlewamy sosem do smaku. Dusimy ją pod pokrywką na wolnym ogniu, aż będzie odpowiadała podniebieniu odbiorcy i naszym intencjom. Prawda wyjdzie z tego zmaltretowana i często nie przypomina już potem samej siebie, ale bądź co bądź jakiś niewielki jej wymiar pozostaje współmierny do rzeczywistości czasów, w których propaganda powstała.

Co niby jest prawdziwego w tym obrazku? Choćby nastroje, jakie musiał budzić w tych fanatykach, a które tak dobrze tu sportretowano

Czytaj dalej O pułapkach propagandy wizualnej słów kilka